Do niedawna miejscowość kojarzona była głównie z gigantycznymi korkami w każdy weekend przed przejazdem kolejowym na starej trasie do Białegostoku. Dzisiaj Lucynów to przede wszystkim dynamiczna i przyjazna ludziom parafia.
- Przed znalezionym przypadkiem obrazem św. Antoniego modliłem się: "Święty Antoni kochany, jak ty mi pomożesz w życiu, to ja ci kościół postawię". Osiem lat później w Lucynowie Dużym zacząłem budowę parafii pod wezwaniem mojego ukochanego świętego - tak smakowicie o trudach, w jakich rodziła się parafia, opowiada jej proboszcz ks. Witold Świeboda. - Bałem się okropnie, wcale nie chciałem być proboszczem, wolałem "wikarować" - wspomina. - Ale bp Kazimierz Romaniuk, który mnie tu "zesłał", wciąż dodawał mi otuchy: dasz radę - powtarzał. Ośrodek duszpasterski w Lucynowie Dużym powstał w roku 1984, a już dwa lata później prymas Józef Glemp erygował parafię. - Ewangelia przestrzega: "Oby wasza ucieczka nie wypadła w zimie albo w szabat", a ja tu przybyłem właśnie zimą - mówi ksiądz proboszcz. - Zastałem tylko lasek i piasek. Nie wszyscy chcieli tego kościoła: moje kazania były nagrywane i przekazywane "wyżej", ale zaufałem Bogu, Matce Bożej i św. Antoniemu. I robiłem swoje. Zaraz znalazło się wiele dobrych dusz. Niestraszne im były warunki: na miejscu nie było wody, ściągało się ją z wiosek. Ksiądz proboszcz mieszkał u obcych ludzi, kawał drogi od budowanego kościoła. - Proboszcz przyciąga jak magnes - przyznaje jeden z parafian. Zresztą chwalą się wzajemnie: ksiądz parafian, a oni jego. Pani Irena na pierwszą tuwalnię, czyli welon liturgiczny, ofiarowała swój welon ślubny, który służy parafii do dziś! Napływała pomoc z Zachodu, parafianie dokładali się i finansowo, i pracą. - A jak kogoś nie było stać, zawsze służył modlitwą - wspomina jedna z parafianek.
Kościół budowano w soboty, bo przecież w tygodniu każdy pracował na państwowej posadzie. Każdy murarz ofiarowywał pięć dni pracy w roku. Jak tylko zmienił się ustrój, budowa ruszyła z kopyta. - Do 2000 r. postawiliśmy kaplicę, kościół, cmentarz i plebanię. - Lud Lucynowa ufundował figury świętych, czy przepiękne rzeźby Drogi Krzyżowej, na które abp Sławoj Leszek Głodź patrzył z takim podziwem, że niemal zapominał o bierzmowanej młodzieży - śmieje się ks. Witold. Parafianie mówią o proboszczu, że to dobry gospodarz. I nie tylko dlatego, że uprawia uroczy ogródek, hoduje pszczoły i kurki, które chodzą za nim jak wierne pieski nawoływane miłym "Chodźcie, moje dzieci!". I nie dlatego, że z nieurodzajnego pola, gdzie młodsi parafianie w dzieciństwie bawili się w podchody, uczynił bujny las, a w nim jedyną w swoim rodzaju drogę krzyżową. Nie dlatego, że dla obniżenia kosztów sam projektował wystrój świątyni i dba o nastrój nabożeństw, którym zawsze towarzyszą piękne śpiewy a na pasterkę - tylko ten jeden raz w roku - zapala specjalne oświetlenie, przywodzące na myśl rozgwieżdżone niebo. W kościele jest jak w rodzinie: przytulnie i swojsko. - Jak proboszcz śpiewa, to nagłośnienia nie potrzebuje - podkreślają parafianie. Proboszcz nie szczędzi też parafianom innych atrakcji: zorganizował już tyle pielgrzymek, że ludzie mówią: "Już nie mamy gdzie jeździć, wszędzie byliśmy!". Są Mikołajki dla dzieci, przepiękne uroczystości dożynkowe, Boże Ciało z uroczymi ołtarzami i liczną asystą. Przede wszystkim jednak ksiądz Świeboda stawia na pracę duchową. - Na Mszach św. frekwencja jest taka, że żaden z warszawskich księży nie chce w nią uwierzyć - przyznaje. - Uczestniczy w nich dużo młodzieży, dzieci, młodych małżeństw - dodaje. Pierwszym lektorem był dzisiejszy Sołtys Lucynowa Dużego i Radny. Jest nim do dziś. Drugi w kolejności lektor jest już jest wikarym, a wyszedł z tej parafii. Są i bielanki, i ministranci. Tych parafia ma - uwaga - 40! Najmocniej, jak przyznaje proboszcz, trzymają się kółka różańcowe. Nie może się nachwalić swojej sekretarki - pani Ireny - za jej pracę w kancelarii, którą w czasie wizytacji abp Głodź zawsze wychwalał. Parafianie są niezwykle pomocni. Z parafii wyszedł już jeden ksiądz i dwie siostry zakonne. - to świadczy o owocach pracy duszpasterskiej księdza proboszcza. - Wszystko musi być na wysokim poziomie - przyznaje ks. Witold. - Św. Antoni wysoko postawił mi poprzeczkę.
Monika Odrobińska
13 czerwca 2010 r.
Tekst przedrukowany z Tygodnika "Idziemy"